ROZDZIAŁ II
LOVE EVERYTHING YOU DO, WHEN YOU CALL ME FUCKING DUMB FOR THE STUPID SHIT I DO
Kolejne dwa tygodnie minęły bardzo szybko i nim dziewczyna
się obejrzała, była już końcówka września. Na zewnątrz świat stawał się coraz
bardziej kolorowy. Liście przybierały żółtych, pomarańczowych, czerwonych i
brązowych barw, aby następnie opaść na ziemię. Jednak Allie nie lubiła jesieni.
Kojarzyła jej się ona z wiecznym katarem i częstymi bólami gardła, co wcale nie
pomagało jej w nauce.
Krople deszczu dudniły, uderzając o dach cieplarni numer
pięć. Uczniowie stali przemoczeni, oczekując nadejścia nauczyciela. Kiedy
wreszcie na horyzoncie pojawiła się profesor Sprout i wpuściła swoich uczniów
do środka, wszyscy z ulgą weszli do suchego i ciepłego pomieszczenia.
-Może mi ktoś wyjaśnić, dlaczego zamiast wejść do środka,
staliście na zewnątrz w takim deszczu? -zapytała zdziwiona nauczycielka.
-Klasa była zamknięta -odpowiedział jej Remus Lupin.
-Wystarczyła zwykła "alohomora", nawet uczniowie
na pierwszym roku by sobie z tym poradzili -przymierzyła wzrokiem po całej
klasie, a uczniom zrobiło się głupio, że nikt na to nie wpadł. -Dzisiaj
zajmiemy się Tentakulą Jadowitą.
Podekscytowana Pomona postawiła na stole czerwoną roślinę,
która ruszała swoimi pędami, jakby próbowała złapać ofiarę. Jej bulwa miała
może ok. 40 cm, a macki 8 cm długości. Była to już dojrzała tentakula, jednak
dla ludzi była ona nie groźna, w przeciwieństwie do swojej siostry - Tentakuli
Afrykańskiej, która zagrażała każdemu stworzeniu.
Cała lekcja minęłaby spokojnie i gładko, gdyby nie jakiś
gamoń, który po zaczepieniu się o tentakulę "umierał z bólu", chociaż
teoretycznie powinien poczuć tylko małe ukłucie. Mimo zapewnień profesor
Sprout, że nic mu nie jest, ta i tak musiała odprowadzić go do skrzydła
szpitalnego.
-Allie, Lily, dopilnujcie, aby wszystko w klasie było jak
należy, podczas gdy ja będę go odprowadzać do skrzydła -powiedziała
nauczycielka. -Sprzątnijcie po sobie wszystko, no już, ruszcie się! -i wyszła,
zostawiając biedne dziewczyny na pastwę siódmoklasistów.
Uczniowie niechętnie zabrali się za porządkowanie swoich
stanowisk. Co jakiś czas słychać było trzask tłuczonych doniczek, bo
"wyślizgnęła mi się z rąk", a to "należało mu się, powinienem
rzucić w niego jeszcze drugą". Dziewczyny tylko z politowaniem patrzyły na
poczynania kolegów i koleżanek. Gdy już prawie wszyscy wyszli, młoda Gorchevsky
podeszła do jednej ze stłuczonych doniczek, wyjmując swoją różdżkę, zakręciła
nią okrąg i wypowiedziała "reparo". Chciała ją podnieść, ale nim się
zorientowała, ktoś zrobił to za nią. Spojrzała na osobę, która jej pomogła i ze
zdziwieniem odkryła, że to czarnowłosy chłopak, z którym ostatnio nie miała
zbyt wiele do czynienia.
-Dzięki -powiedziała, odbierając od niego doniczkę.
-Nie ma za co -uśmiechnął się. -Nie wiem, czy pamiętasz, ale
jestem Syriusz Black. Twój przyjaciel -wyciągnął do niej rękę.
-Ta, tak się składa, że wiem kim jesteś -spojrzała z
rozbawieniem na chłopaka i nie oddała uścisku dłoni.
Ta sytuacja bardzo ją bawiła, bo w podobny sposób po raz
pierwszy się jej przedstawił. Sytuacja różniła się tym, że wtedy po prostu
powiedział "Jestem Syriusz. Syriusz Black". Była dla niego wtedy
strasznie oschła, ponieważ żarty, które wycinał ze swoimi przyjaciółmi, nie
mieściły jej się w głowie. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego poprawiają sobie
humor czyimś kosztem. Do tej pory często dostają od dziewczyny reprymendę,
kiedy tylko coś zmalują. Z zamyślenia wyrwał ją głos jej przyjaciela.
-O, to dość zaskakujące, bo widzisz... Chyba zapomniałaś
napisać do mnie list, w którym opowiadasz o swoich wakacjach w Wenecji, a w tym
o swoim romansie -udawał zamyślonego. -Albo wiem! Pomyliły ci się koperty i
list do mnie, włożyłaś w kopertę przeznaczoną dla mojego drogiego przyjaciela
Remusa? -oboje się zaśmiali, wychodząc z cieplarni. -A teraz poważnie, dlaczego
mi nic nie powiedziałaś?
-A obchodzi cię to? -zapytała z rozbawieniem. -To i tak nie
ma większego znaczenia, bo prawdopodobnie nigdy w życiu już go nie spotkam
-powiedziała, kiedy wchodzili do biblioteki.
-Poważnie? No popatrz! Ja jednak opowiadam ci o każdej
kobiecie w moim życiu. Wyjątek stanowi moja matka, ale o niej pewnie nie
chciałabyś słyszeć -skrzywił się, wspominając Walburgę Black.
-A właśnie, już końcówka września, a ty nadal sam?
-zapytała, zmieniając temat.
-Jedyna kobieta, której pragnę, stoi przede mną, ale
niestety w ostatnim czasie zapomniała o moim istnieniu -zażartował, a ona się
uśmiechnęła. -Poza tym, nie zmieniaj tematu -pogroził jej palcem.
-Tak? A ja mam informację, że Dorcas Meadowes kombinuje jak
w ciebie wcisnąć eliksir miłosny -powiedziała, odkładając książki na
odpowiednie regały. -Może powinieneś iść w jej kierunku? Jest całkiem miła i
może to właśnie dziewczyna dla ciebie.
-Czy jeśli się z nią umówię, opowiesz mi o Wenecji? -zapytał
z nadzieją w głosie i oparł się o pobliski stolik.
-Hm...-dziewczyna udała, że się zastanawia. -Nie.
Syriusz wywrócił oczami, na co Allie wzruszyła ramionami. Po
drodze na kolejną lekcję, cały czas próbowała go przekonać, aby umówił się z
Gryfonką, jednak ten pozostawał nieugięty. Weszli do klasy w ostatniej chwili i
zajęli swoje miejsca na dwóch różnych końcach sali. Czarnowłosy chłopak na migi
pokazał swojej koleżance, że porozmawiają później.
Lekcja Transumatcji dłużyła im się niemiłosiernie. Niestety
była to czysto teoretyczna godzina, a zatem zero magii i same książki. Jedyną
osobą zadowoloną z tego faktu, wydawała się być Allie, która, jak zwykle,
aktywnie uczestniczyła w lekcji, co chwilę zgłaszając się do odpowiedzi. Kiedy
nauczycielka zadała kolejne pytanie, ręka Allie już miała powędrować ku górze,
jednak tym razem uprzedziła ją jej koleżanka z ławki - Lily Evans.
-Musisz dać szanse innym -szepnęła rudowłosa po skończonej
odpowiedzi. -Wymyśliłaś już co zrobimy na Halloween?
-Dobrze słyszę, czy ty, pani prefekt, chcesz zorganizować
tajną imprezę wbrew wszystkim zasadom? -zapytała Krukonka, mrużąc oczy.
-Oh, musimy coś zrobić! W końcu to nasz ostatni rok w
Hogwarcie. Zaproszenia dostaną tylko uczniowie piątego, szóstego i siódmego
roku -Gryfonka wciąż próbowała przekonać swoją koleżankę. -Zastanów się nad tym.
W tym momencie lekcja się skończyła i wszyscy uczniowie
zaczęli opuszczać klasę. Allie również wyszła na korytarz i od razu rzuciła jej
się w oczy szarpanina dwóch pierwszoklasistów. Podeszła do nich wyprostowana i
pewnie stanęła, unosząc swoją głową lekko ku górze.
-Bójka w szkole? -zapytała, a chłopcy od razu się od siebie
oderwali i spojrzeli na nią z przestrachem.
-To on zaczął -powiedział w końcu jeden z nich i wskazał na
swojego kolegę.
-Tak się składa, że nie obchodzi mnie kto zaczął. Odejmuję 10
punktów każdemu z was za nieprzestrzeganie zasad szkolnych -uśmiechnęła się do
nich złośliwie. - Tymczasem, podajcie sobie ręce na zgodę -chłopcy postępowali
według jej instrukcji. -I nie chcę was tu więcej razem widzieć. Wszyscy,
rozejść się! Nie ma tu nic do oglądania. Wracajcie do swoich zajęć! -zaczęła
odganiać wszystkich gapiów, a sama pragnęła wrócić do swoich codziennych spraw.
Kiedy nadeszła pora obiadu, zmęczona połową dnia, ciężko
upadła na swoje miejsce przy wielkim stole. Jej wzrok napotkał zmartwione
spojrzenie Narcyzy, ale kiwnęła jej głową na znak, że wszystko w porządku.
Nałożyła na swój talerz sporą porcję jedzenia i zabrała się za pałaszowanie. Tę
rozkosz dla jej podniebienia przerwał jej jeden z Krukonów, którego kojarzyła.
-Allie, super, że jesteś. Normalnie cały dzień cię dzisiaj
szukam -powiedział.
-Konkrety, Max -przerwała mu.
-Słuchaj, musimy skompletować drużynę Quidditcha, ale żeby
to zrobić potrzebne nam będzie boisko. Czy możesz dać nam pozwolenie? -zapytał
z nadzieją.
-Przykro mi, ale nie mam takiej mocy. Musisz zgłosić się do
opiekuna domu, w tym przypadku do profesora Flitwicka, ale jestem pewna, że
jeśli go poprosisz, to da ci ten papier -odpowiedziała i włożyła do swojej buzi
kolejną porcję jedzenia.
-Ehh, liczyłem, że uda się to jakoś obejść. Ostatnio trochę
podpadłem -skrzywił się. - Słuchaj, ale może ty byś mogła. Dla dobra domu i
drużyny? -uśmiechnął się do niej niepewnie.
Dziewczyna przewróciła oczami i w myślach zaczęła przeklinać
najpierw jego, a potem siebie. Musiała się zgodzić, bo w końcu czego się nie
robi dla własnego domu? Jakby nie miała wystarczająco dużo na głowie, teraz
jeszcze będzie musiała biegać za Filiusem. Przywołała na swoją twarz sztuczny
uśmiech.
-Zgoda, zrobię to -odpowiedziała, jakby próbując przekonać
samą siebie, że dobrze postępuje.
-Jesteś wielka -usłyszała i już po chwili jej rozmówca
wyparował.
Dziewczyna tracąc cały apetyt, wstała od stołu i wyszła z
Wielkiej Sali. Przed nią jeszcze tylko dwie lekcje, zebranie prefektów,
załatwienie zgody, praca domowa z eliksirów i spotkanie z profesor McGonagall.
Jeśli się spręży, do kolacji powinna być wolna.
Zajęcia minęły jej szybko i nim się obejrzała, mogła biec do
Salonu Prefektów na spotkanie z pozostałymi prefektami. Kiedy była w
Południowej Wieży, wbiegła do klasy 99 z nadzieją, że zastanie w niej opiekuna
swojego domu. Uprzednio pukając do drzwi, weszła do pomieszczenia i rozejrzała
się po wnętrzu. Ku jej zadowoleniu, profesor Flitwick porządkował jakieś
papiery przy swoim biurku. Dziewczyna pewnie podeszła do nauczyciela.
-Profesorze, ja przyszłam w imieniu Maxa Huntera, który
prosił, aby profesor dał mu pozwolenie na trening naszej drużyny Quidditcha w
tym tygodniu -wyrzuciła z siebie na jednym oddechu.
-Ah tak! Na śmierć bym o tym zapomniał. Spotkałem naszego
kapitana dzisiaj na korytarzu i prosił dokładnie o to samo -powiedział i
pogrzebał w stosie pergaminów. -Jest! Proszę, oto wasze pozwolenie. Trenujcie
ciężko i wytrwale, a być może w tym roku zdobędziemy puchar -nauczyciel
przekazał jej kawałek pergaminu, zwinięty w rulon i owinięty niebieską wstążką.
-Bardzo dziękuję i przepraszam, że przeszkodziłam
-uśmiechnęła się lekko.
-Nic nie szkodzi -odwzajemnił uśmiech. -Jak mniemam,
wybierasz się na spotkanie prefektów. Idź już, bo zaraz się spóźnisz, moje
dziecko.
-Spotkanie, no tak, do widzenia, profesorze -rzuciła na
odchodne i wyszła z klasy.
Doskonale zdawała sobie sprawę, że jest już spóźniona i
prawdopodobnie wicedyrektorka ją zabije, ale mimo najszczerszych chęci nie
mogła przyśpieszyć kroku. Okej, okej, wcale nie spieszyła się aż tak bardzo.
Może nawet w ogóle. W końcu komu by się chciało siedzieć całą godzinę i
wymyślać rozrywki dla pozostałych uczniów, podczas gdy oni faktycznie tego
nawet nie docenią.
Zacisnęła dłoń w pięść i delikatnie zastukała w ogromne
dębowe drzwi. Pociągnęła za złotą klamkę i wsunęła się do środka. Salon
Prefektów prezentował się pięknie. Marmurowa posadzka współgrała z fioletowym
zasłonami, kanapami i fotelami. Niedaleko kominka znajdowała się mała biblioteczka,
a jednak dziewczyna poczuła, że być może będzie to jej ulubione miejsce w tym
salonie. Z sufitu zwisał ogromny kandelabr, najeżony świecami.
-A zatem jesteśmy już wszyscy -powiedziała profesor
McGonagall. -Po pierwsze, od dziś jest to wasze dormitorium. Obecnie znajdujemy
się w salonie. Sypialnie dziewcząt są na górze, natomiast chłopców na dole.
Wybaczcie, że nie mogliście tu mieszkać od początku roku, ale chcieliśmy, aby
to pomieszczenie wyglądało jak najlepiej. Wszystkie wasze rzeczy zostały już tu
przeniesione, mimo to nadal możecie sypiać w salonach waszych domów. Hasło do
waszego dormitorium to: "Ład i porządek". Oczywiście będziecie
musieli je zmieniać na początku każdego miesiąca...
-Hasło? -przerwał jej Gaspard.
-Tak, hasło. Chyba nie sądzi pan, że pozwolimy, aby każdy
mógł tu wejść, panie Shingleton -potwierdziła Minerwa. -Po wejściu wszystkich
prefektów do pomieszczenia, drzwi zastąpił obraz Cliodne -wyjaśniła. -Zatem
przejdźmy do kolejnej kwestii. Noc Duchów, która jest organizowana co roku -zmierzyła
każdego wzrokiem. -To do was należy obowiązek przygotowania dekoracji. Możecie
udekorować każde pomieszczenie w zamku. Drobne zabawy na wieczorną ucztę
również są mile widziane. Oczywiście, wszystkie duchy zorganizują swoje
coroczne przedstawienie. Świetnie, skoro wszystko jest jasne, to życzę
wszystkim dobrej nocy -i wyszła.
Cała dziesiątka stała i wpatrywała się w siebie w
osłupieniu. Nie dość, że dostali własne dormitorium, to jeszcze spadł na nich
obowiązek zorganizowania całego Halloween. Niektórzy nawet zaczęli szczypać się
w ramię, aby się upewnić, że to rzeczywiście prawda.
-Myślicie, że ma randkę, skoro tak szybko wyszła? -wypalił
James.
Pozostali spojrzeli na niego z niedowierzaniem, ale zaraz
każdy z nich zaczął się zastanawiać nad słowami Pottera. Czy to możliwe, aby
ich nauczycielka chodziła na spotkania towarzyskie? A jednak faktycznie szybko
ich opuściła.
Allie jednak przypomniała sobie, że profesorka prosiła ją o
spotkanie. W ekspresowym tempie wybiegła za wicedyrektorką. Zbiegła po
schodach, prawie przy tym spadając, kiedy w końcu dogoniła McGonagall.
-Pani profesor! -krzyknęła za nią.
-Ah, tak? -zapytała.
Profesor McGonagall była smukłą kobietą. Jej niebieskie oczy
nadawały wyrazu jej czarnym włosom, gdzieniegdzie przeplecionymi srebrnymi
nitkami, które ukrywała pod swoją tiarą. Skóra kobiety nie była już taka młoda
i na jej twarzy widoczne były zmarszczki. Swoje dłonie przykrywała zbyt długimi
rękawami szaty w kolorze butelkowej zieleni tak, że wystawały z niej tylko
kościste palce, ozdobione pierścionkami.
-Chciała pani mnie widzieć -odpowiedziała jej Allie.
Minerwa zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć,
dlaczego tak właściwie wezwała uczennicę. Jednak po krótkiej chwili wszystko
sobie przypomniała i jej twarz znowu przybrała poważny wyraz.
-Jeden z uczniów ma drobne kłopoty w nauce. Liczę, że
pomożesz mu podciągnąć stopnie i nadrobić materiał -zaczęła. -Musicie ustalić
dni tygodnia, w których będziesz mogła mu pomagać. To Alex Langford.
-Ale...
-Tak? -kobieta spojrzała na nią wzrokiem wiecznego
potępienia i Allie natychmiast umilkła.
-Tak jest, pani profesor.
Pożegnała
się z nauczycielką i spokojnie wróciła do salonu Prefektów.
Komentarze
Prześlij komentarz